Nie wiem jak wy, ale ja mam tak, że jak wchodzę do sklepu z materiałami, to od razu ogarnia mnie podniecenie. Uwielbiam różnorodność kolorów, faktur, struktur. Muszę dotknąć, rozwinąć belę, sprawdzić jak się materiał układa. W domu mam takie ścinki, które służą mi tylko do tego, żeby je od czasu do czasu wyjąć z szafy i sobie na nie popatrzeć. Próbuję ich użyć do kolejnych prac, ale niezmiennie lądują z powrotem na półce. Też tak macie?
Skąd się to bierze? Może dziedziczymy to po naszych matkach, a one po swoich ? Może to jakiś atawizm?
Moja mama szyła i robiła na drutach. Pozostawało po tym masę ścinków i resztek włóczek. Dostawałam je do zabawy. Najpierw używałam ich do tworzenia sklepu bławatnego. W drewnianym pudełku po olejnych farbach dziadka, układałam małe bele zrobione z resztek. Klientkami były lalki. Potem , gdy nauczyłam się szyć ręcznie, a było to w pierwszych klasach podstawówki, szyłam ubrania dla ukochanej lalki.
Pamiętam takie wakacje w Kazimierzu nad Wisłą, kiedy z moją koleżanką Dorotą byłyśmy prawie codziennie klientkami tamtejszego sklepu z materiałami. Kupowałyśmy po 20, 30 cm różnych perkalików i szyłyśmy kolejne kreacje dla naszych lalek. Sprzedawczyni chyba dobrze rozumiała naszą pasję, bo nigdy nie okazała zniecierpliwienia. Najwyraźniej była odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Wtedy pierwszy raz udało mi się zrobić lamówkę przy kieszonkach płaszcza mojej lalki. Zapamiętałam to chyba dlatego, że praca wymagała niebywałej precyzji i mogłam być dumna, kiedy mi wyszła.
Wczoraj kupiłam kawałeczek materiału w sklepie Ładne tkaniny, tylko dlatego, że mi się spodobał. Nie mam jeszcze w stosunku do niego żadnych planów.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz